Triage - analiza filmu

Film przedstawia historię dwóch przyjaciół, Marka Walsha i Davida, fotoreporterów wojennych, którzy wyjeżdżają w 1988 roku do Kurdystanu. Dostają się tam w sam ogień walk. Widzą śmierć w strasznych warunkach.  Lekarz, zmuszony do podejmowania szybkich decyzji, oznacza granatowymi karteczkami pacjentów, którzy bardzo cierpią i są nikłe lub żadne szanse, aby ocalić ich życie. Następnie uśmierca rannych strzałem w głowę, aby ulżyć im w cierpieniu. Swoją uwagę i lekarstwa przeznacza natomiast dla tych, którym można jeszcze pomóc.
 Od pewnego momentu, mniej więcej od połowy utworu, film zamienia się jednak w psychologiczny dramat wątpliwej wartości. Gdy na jaw wychodzi fakt, że w pobliżu Marka doszło do eksplozji, a odłamek miny utkwił w głowie fotoreportera, lekarze w Londynie sugerują, że Walsh bardziej, niż pomocy neurologa i innych specjalistów, potrzebuje kontaktu z psychiatrą lub psychologiem. Ponieważ z medycznego punktu widzenia jego stan fizyczny powinien się poprawiać, a dzieje się wprost przeciwnie. Dziewczyna Marka Elena decyduje się wtedy na trudny krok i dzwoni do swojego dziadka, Joaquina Moralesa. Jest on kimś w rodzaju połączenia psychiatry-psychologa i swego rodzaju mędrca- uzdrowiciela. Po Wojnie prowadził w Hiszpanii Instytut Oczyszczenia Psychologicznego Moralesa, gdzie zbrodniarze wojenni, którzy mordowali i torturowali tysiące ludzi pod wodzą generała Franco, dostępowali w gabinecie lekarza odpuszczenia win, ukojenia nerwów i mogli wrócić do życia w społeczeństwie. Elena odczuwa do dziadka wstręt, ale jednocześnie podejrzewa, że jest on właściwą osobą, aby pomóc jej chłopakowi. Morales, gdy tylko dowiaduje się, że Walsh wyjechał na misję z przyjacielem, który nie powrócił, choć nie wiadomo dlaczego, zyskuje świadomość, że w Kurdystanie wydarzyło się coś traumatycznego, a David musiał zginąć. Mark natomiast  zepchnął to wydarzenie do podświadomości i nie może wyjawić prawdy żonie Davida, która czeka na rychłe rozwiązanie ciąży.
 Opisane powyżej wydarzenia przybliżają film do południowoamerykańskiej telenoweli i tylko dobra gra aktorów, a przede wszystkim realistyczne ukazanie, prawdopodobnych tragedii wojennych sprawiły, że nie zacząłem się śmiać.
 Film kończy się swojego rodzaju happy-endem, gdy Walsh wyznaje, że David zginął od miny przeciwpiechotnej, która urwała mu nogi. Mark natomiast, w szoku, zawiązał przyjacielowi rany, aby zatamować dopływ krwi, wziął go na plecy i ruszył w daleką drogę do bazy, nie mając absolutnie żadnych szans na ocalenie Davida. Przedzierając się przez rzekę, wypuścił, bardzo prawdopodobne, że już martwe ciało przyjaciela, o co się obwiniał. Z tego powodu chciał popełnić samobójstwo, ale stojąc na dachu wyznał prawdę przy dziadku Eleny, rozpłakał się i przeżył.
 Wszystko to tworzy, w moim przekonaniu, niesmaczny efekt. Dziennikarze są w tym filmie, od pewnego momentu, ukazani bardzo patetycznie. W historii czuje się sztuczność, fikcyjność, a poważne, realistyczne tematy wymagają według mnie właściwej konwencji. Znacznie ciekawiej jest przedstawiona postać dziennikarza telewizyjnego w świetnym filmie pt. „Hotel Ruanda”. Jest to historia oparta na faktach, co oczywiście również ma znaczenie. Reporter Jack, grany przez Joaquina Phoenixa jest odważny, działa brawurowo i dzięki niemu ludzie na świecie mogą zobaczyć prawdę. Ale jednocześnie jest to facet, który wie, że nie jest nikim specjalnym. Na jego miejsce czeka wielu innych, bo ryzykowanie życia jest właściwe dla rozmaitych ludzkich działalności, ale tylko nieliczni mogą dostawać za swoją pracę wysokie nagrody pieniężne i sławę.  Paul, główny bohater, mieszkaniec Ruandy bardzo docenia pracę dziennikarza. W jednej ze scen, mówi do Jacka z entuzjazmem:
-To jedyna szansa, żeby skłonić świat do interwencji.
 Reporter odpowiada mu:
-A co, jeśli nikt nie interweniuje? Czy można pokazywać takie rzeczy?
-Jak mogą nie interweniować?- zdumiewa się Paul.- Bezczynnie przyglądać się ludobójstwu?
-Myślę, że jeśli ludzie zobaczą te zdjęcia- odpowiada Jack- powiedzą sobie „O Boże, to straszne”, i pójdą zjeść kolację.
 Po czym dziennikarz wraca do jednego ze swoich ulubionych zajęć, picia alkoholu.
 Oczywiście rozmowa ta jest starciem dwóch skrajnych światopoglądów. Zbyt pesymistycznego i zbyt optymistycznego. A prawda, na szczęście i na nieszczęście, jest nieco mniej pesymistyczna.
 Ostatecznie Jack upija się w hotelowej restauracji, podrywa piękną Ruandyjkę z plemienia Tutsi, a gdy okazuje się, że trzeba opuścić kraj, bo robi się „bardzo gorąco”, zostawia płaczącą kobietę, prosi Paula, aby się nią opiekował, wręcza mu pieniądze  i wyjeżdża z innymi. Słowa, praca zawodowa, a w pewnej mierze nawet czyny Jacka chcą przemówić do obojętności ludzi, ale jego życie udowadnia, jak bardzo trudno jest zrobić coś więcej.
 Dzięki realizmowi i prawdzie faktu „Hotel Ruanda” jest dziełem naprawdę poruszającym. Natomiast „Triage”, mimo filozoficznej myśli, która mu towarzyszy, w postaci  sentencji mędrców na początku i końcu filmu, to utwór, który posiada wartość tylko tam, gdzie stara się ukazywać rzeczywistość bez komentarza.
Kreator stron internetowych - strona bez programowania